Po parunastu godzinach gry dotarłem do 24 poziomu rozwoju postaci w The Division, jak również do 14 lub 15 rangi multiplayerowej. Brnę obecnie w stronę endgame’u, który zaczyna się na 30 poziomie i rzekomo dość mocno zmienia obraz gry, która niestety w obecnej chwili ? być może po zbyt długim weekendowym maratonie – wydaje mi się najlepszym w historii symulatorem grindowania.
Długo zastanawiałem się, czy The Division podoba mi się, czy nie i niestety nadal nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony mamy dobrze wymyślony i niesamowicie oddany świat, z drugiej mamy kompletny brak duszy w grze.
Niektóre gry czasami tak mają: misje kleją się w jakąś całość, są dialogi, są wydarzenia? ale duszy nie ma w tym żadnej. The Division takie właśnie jest, przypominając mi pod tym względem Watch_Dogs, cierpiące na tę samą przypadłość.
Winę za to ponosi chyba pomysł na przedstawianie fabuły w formie retrospekcji. Nasz agent dociera do zarażonego wirusem ospogrypohivorzeżączki Nowego Jorku już po dramatycznych wydarzeniach – na miejscu zostali nieliczni robinsonowie oraz kilka nawzajem zwalczających się band.
Jednak cały czas mam świadomość, że prawdziwe dramaty już tu się rozegrały. Odsłuchuję nagrania z telefonów, oglądam filmy z kamer przemysłowych i żałuję, że nie byłem świadkiem tych wydarzeń. Zamiast tego jestem jednym z wielu łowców zbierających śmieci z ruin cywilizacji.
W grę daje się jednak tchnąć duszę, nawet gdy nie ma powodów, by gracz przejmował się jej światem – wystarczy zrobić wciągające mikrofabułki w misjach pobocznych. The Division niestety zawodzi tutaj strasznie, serwując nam zestaw odbitych od sztancy zadań, składających się w kółko z tych samych klocków. A klocków nie jest za dużo: idź tam, zabij kogoś, naciśnij guzik, przynieś skrzynkę, znajdź przedmiot w zaznaczonym obszarze. Koniec.
Mimo tych fundamentalnych braków gra mi się w The Division znakomicie. Misje są szybkie, ale trudne. Wrogów ciężko zabić, ale co chwila znajduję nowy sprzęt, więc zabić ich łatwiej, ale co chwila zdobywam nowy poziom, więc wpadam na wrogów, których zabić trudniej.
Balans gry wykonano z oddaniem godnym lepszej sprawy, co ma jednak i swoje minusy – przy dłuższych sesjach z grą miałem poczucie, że nie robię żadnych postępów. Mocniejsi wrogowie i idealnie proporcjonalnie lepszy sprzęt równa się takie samo strzelanie.
W endgame’ie gra powinna się zmienić. Czytałem już trochę o rozmaitych buildach postaci, o medykach, o trybach wyzwania – bez wątpienia sprawdzę to wszystko, gdy doturlam się do poziomu trzydziestego. Już niedaleko. Dam radę.