Od lat podziwiam strategię firmy Lego przez pryzmat produktów fizycznych i cyfrowych. W świecie fizycznym nie mają sobie równych, bardzo szybko reagując na trendy i wprowadzając takie zestawy, których aktualnie potrzebują dzieciaki. Nie wiem, czy siedzi tam jakiś jeden wizjoner, czy po prostu dwudziestu oglądaczy filmów na YouTube, ale trafiają ze swoimi seriami w dziesiątkę.
Jednak cyfrowy oddział Lego pokazuje jeszcze większe pazury, przynajmniej w 2015 roku. Podczas gdy inni producenci bezmyślnie rozdają licencje na lewo i prawo (co kończy się zwykle zupełnie przeciętnymi albo porażająco słabymi grami), cyfrowi legomenedżerowie od lat konsekwentnie budują swoją pozycję – a w tym roku przypuszczają frontalny atak. Jest co atakować, bowiem wszystkich gier z Lego w tytule (licząc od Lego Star Wars, które zaczęło całe szaleństwo na gry z serii Lego Tu_nazwa_marki) sprzedano ponad 100 milionów (źródło: tutaj).
100 milionów sztuk. Oczywiście trudno zakładać, że każdą z nich kupił inny człowiek, ale przyjmijmy, że jest to baza kilkunastu milionów ludzi zainteresowanych cyfrowymi grami Lego – a na dodatek pamiętajmy, że są to gry “wejściowe”, otwierające przed dziećmi świat gier komputerowych. Gdy te dzieci podrosną (a pierwsze już prawie podrosły), dadzą swoim dzieciom też gry ze słowem Lego w tytule, bo gwarantuje to niezłą, bezpieczną zabawę.
Lego próbowało szeroko atakować rynek cyfrowy, ale zabrało się za to od złej strony. Gra MMO Lego Universe wyszła za późno (w 2010 roku), a na dodatek nie była robiona przez autorów większości pozostałych legogier, firmę Traveller’s Tales. Gra wytrzymała na rynku zaledwie dwa lata i – między nami mówiąc – nie była zbyt dobra. Raczej trudno było nakłonić rodziców do płacenia za nią abonamentu (wiem, bo mój syn próbował swego czasu nakłaniać mnie), a na dodatek cierpiała na problem wszystkich gier, w których gracze mogą robić co chcą: nadmiar rzeźb i rysunków penisów. Skalę problemu dobrze pokazuje ten tweet.
Jednak w tym roku Lego atakuje kilkoma pomysłami jednocześnie. Żaden z nich nie jest abonamentowy, żaden nie daje (na razie) szans na budowanie penisów. Wszystkie pomysły są jednak kapitalne.
Po pierwsze: od pewnego czasu działa już gra Lego Minifigures Online (pod tym adresem). Pracuje nad nią taka jedna mała firma Funcom, która doświadczenie w grach MMO ma olbrzymie. Sama gra to różne światy, po których poruszamy się minifigurkami z hiperpopularnej serii blind bagów o tej samej nazwie i w której możemy realizować kody z tychże blind bagów (oraz zestawów Lego). Fajne, darmowe (oczywiście z mikropłatnościami), niezobowiązujące – ale dobrze nakręcające na kupowanie blind bagów.
Po drugie: na jesieni wychodzi Lego Dimensions, które jest atakiem na zaskakująco duży rynek “gier wideo z elementami fizycznymi”, gdzie pozornie bezpieczne pozycje zajęło Skylanders od Activision oraz Disney Infinity od – zgadliście – Disneya, ale w Lego Dimensions ma się pojawić tyle światów i licencji, że parę (milionów) ludzi może się skusić na zakup. Popatrzcie sami chociażby na Lego Portal i Lego Doctor Who. Oczywiście w prawdziwych sklepach będą prawdziwe mikrozestawy z tych światów, pasujące do Dimensions:
Po trzecie wreszcie: wczoraj, na Dzień Dziecka, wyszło Lego Worlds. Ta gra to z kolei szturm na Minecrafta, na razie przeznaczona dla samotnych budowniczych, ale już widać, że będzie to tytuł wielki: pierwsze miejsce na Steamie pokazuje, jak bardzo ludzie chcą się bawić cyfrowymi klockami. Oczywiście trzeba będzie zapanować nad inwazją rzeźb przedstawiających kutasy, ale póki nie ma modułu multiplayer, można sobie budować bez obaw o zawartość dodatkową, że tak powiem.
Lego jest wielkie, a będzie jeszcze większe. Fascynuje mnie to, jak ta firma gładko i sprawnie wchodzi w nisze (chociaż należałoby ująć to słowo w cudzysłów, bo to nisze warte miliardy dolarów), do których to nisz idealnie pasuje. Go Lego! Wszystko jest czadowe!